blog.orman.pl

subiektywnie o całym świecie

Singiel z nadchodzącego albumu Falkenbach

Falkenbach pod koniec maja zaprezentował singiel pt. Eweroun z nadchodzącego albumu Åsa (ma się ukazać w sierpniu). Kawałek cholernie mi się podoba i trzyma styl poprzednich wydawnictw Niemców. Zdecydowanie jest na co czekać!

Alanowe chabazie – część I

W ostatnich dwóch miesiącach coś mnie tknęło i zacząłem uprawiać sobie w domu rozmaite rośliny. Postanowiłem podzielić się informacjami o gatunkach, które niedawno „zamieszkały” u nas. Może któraś z roślin zainteresuje któreś z Was na tyle, że zawita ona do Waszego domu? Dziś część pierwsza z 5 roślinami. Kolejne 4 rośliny dodam za kilka dni.

Co się zaś tyczy ewentualnego zakupu sadzonek czy nasion, to pozostaje Wam w zasadzie tylko Internet bądź markety pokroju Obi, gdzie można dostać Haworsję tudzież Ficusa (co bardziej popularne gatunki). Po bardziej egzotyczne rośliny musicie się udać na Allegro bądź do internetowych sklepów ogrodniczych czy florystycznych, podobnie jak ja to zrobiłem. Tak samo z zakupem ziemi i nawozów do sukulentów czy bonsai – w swojej osiedlowej kwiaciarni prawdopodobnie ich nie znajdziecie.

Figowiec ginseng (Ficus Ginseng)

 

Ficus Ginseng

Ficus Ginseng

Popularna „marchewa” tworzy bardzo efektowne, często mocno poplątane i powyginane korzenie napowietrzne, w których magazynuje wodę. Na ich szczycie wyrasta pukiel gęstych zielonych, stosunkowo niewielkich  liści. Akurat mój „egzemplarz” (ten ze zdjęcia) ma dwa korzenie tworzące nieregularny łuk.

Jako że jest to roślina magazynująca wodę, potrafi swoje przetrwać, więc podlewamyumiarkowanie, raz na 7-10 dni, starając się jednak nie dopuszczać do całkowitego przesuszenia podłoża. Marchewa lubi stosunkowo nasłonecznione stanowisko, ale w pełnym słońcu mogą zacząć miejscami usychać liście (jeśli stoi w pełnym słońcu, trzeba ją odpowiednio częściej podlewać).

Moja marchewa rośnie w mieszance ziemi i w doniczce do bonsai, mimo iż roślina sama w sobie gatunkiem nadającym się do bonsai zupełnie nie jest (choć często mylnie się ją o to posądza).

Przesadzać ficusa ginseng należy dopiero wtedy, gdy roślina będzie miała na karku 10-15 lat. Wtedy też można pobawić się w formowanie korony liściowej poprzez podcinanie pędów.

Figowiec tępy (Ficus Retusa)

 

Ficus Retusa

Ficus Retusa

Jedno z najpopularniejszych w Polsce drzewek, które można kształtować w bonsai. Dobrze reaguje na cięcie pędów (celem zagęszczenia liściostanu) i korzeni przy przesadzaniu. Przyzwoicie poddaje się formowaniu drutem. Lubi stać w dobrze bądź umiarkowanie nasłonecznionym miejscu, nie toleruje pełnego słońca. I nie lubi przeciągów ani przestawiania z miejsca na miejsce.

Zalecane jest codzienne podlewanie – nie wolno przesuszać bryły korzeniowej, ale jednocześnie nie wolno przelewać doniczki z drzewkiem (zgniją korzenie). Swojego pierwszego ficusa sadzimy do mieszanki ziemi dla bonsai w ceramicznej doniczce i obowiązkowo na jej dnie robimy warstwę drenażową (np. z grysu).

Ficus lubi zraszanie liści i naziemnej części bryły korzeniowej, ale należy z tym uważać. Najlepiej roślinę zraszać wczesnym rankiem bądź na noc (bezpieczniej), gdyż w ciągu dnia krople wody na liściach mogą na słońcu zadziałać jak soczewka i poparzyć liście.

Ficusa przesadzamy raz na dwa lata, najlepiej wczesną wiosną.

Peperomia Magnoliolistna (Peperomia Magnoliifolia Variegata)

 

Peperomia Magnoliolistna

Peperomia Magnoliolistna

Nie jest szczególnie efektownym kwiatem, a jego głównym atutem są lekko mięsiste i połyskliwe liście, pełniące rolę magazynu wody. Z tego też powodu podlewać peperomię należy dopiero wtedy, gdy podłoże lekko przeschnie. Szczególnie ładnie prezentuje się odmiana variegata, której liście nie są gładkie i nudne, a mają białe plamy (taką też peperomię mam ja – na zdjęciach).

Peperomia zdecydowanie nie lubi bezpośredniego słońca. Najlepiej rośnie się jej na stanowisku osłoniętym przed słońcem, jak np. parapet północnego okna. W przypadku trzymania rośliny na mocniej nasłonecznionym stanowisku, należy postawić przy niej większą roślinę, której liście zapewnią peperomii dużą ilość cienia.

Roślinę sadzimy w ziemię uniwersalną i do dość niewysokiej donicy. Również nawóz nie musi być specjalistyczny – typowy płynny do roślin doniczkowych w zupełności wystarczy.

Plumeria (Plumeria)

 

Plumeria

Plumeria

Tak zwany „hawajski kwiat zaślubin” w naturze jest drzewkiem po rozmiarach podobnych do sumaka. W doniczce młode rośliny przypominają palmę z pniem i kilkoma pojedynczymi liśćmi na szczycie. Kolorowe kwiaty – najczęściej żółte lub czerwone  – wyrastają w pokaźnych wiechach.

Plumeria lubi światło, ale nie bezpośrednie i mocne słońce. Woli stać sobie w ciut mniej nasłonecznionym miejscu i być podlewana gdy podłoże zaczyna przesychać. Ma bardzo wrażliwe korzenie i nadmiar wody powoduje bardzo szybko gnicie korzeni, co prowadzi do obumarcia rośliny. W okresie wzrostu należy ją raz na miesiąc podlać płynnym nawozem do roślin doniczkowych. W okresie kwitnienia roślinę warto też wspomóc preparatem fosforowym. Plumerię sadzimy w typową uniwersalną mieszankę do kwiatów doniczkowych.

Puya (Puya Berteroniana)

 

Puya

Puya

Pochodzi z Chile i wyglądowi swojego ogromnego kwiatostanu (dorasta nawet do 2m) zawdzięcza miano „metalicznego kwiatu” \m/ ;-) Dobrze rośnie w doniczkach wewnątrz, ale nadaje się także na taras, gdzie może nawet przezimować (zabezpieczona i osłonięta). Roślina od samej ziemi tworzy rozłożyste liściowe rozety, sięgające w naturze nawet metra średnicy.

Liście Puyi  – które wyglądają jak impregnowane rozcieńczonym bezbarwnym lakierem – na swoich obrzeżach mają kolce, które u starych roślin potrafią być naprawdę kłujące.

Nie jest ciężka w pielęgnacji i uprawie, o ile zapewni się jej odpowiednie warunki. Puya lubi dość widne, ale nie w pełni słoneczne miejsce. Należy uprawiać ją w ziemi uniwersalnej z domieszką perlitu/grysu jako warstwy drenażowej.

Podlewamy umiarkowanie bądź wręcz rzadko, ale nie dopuszczamy do całkowitego przeschnięcia podłoża. Nawozimy raz na 6-8 tygodni, najlepiej nawozem nie zawierającym azotu.

I to by było tyle na ten „odcinek”. Niedługo kolejne 4 roślinki.

O Raspberry Pi w kilku akapitach

W ogromnym uproszczeniu Raspberry Pi (RPi) to minikomputer wielkości karty kredytowej. No, może mydelniczki, bo ma niecałe 2cm wysokości. Za CPU służy procesor ARMv11 700MHz,urządzenie ma 512MB RAM i kartę graficzną ze sprzętowym dekodowaniem H.264 1080p30. Praktyczna wydajność procesora oceniana jest na poziomie starego dobrego Pentium II 300MHz. To prawie nic, zgoda, ale urządzenie nie ma służyć za wydajny domowy serwer.Raspberry Pi powstało w Raspberry Pi Foundation jako minikomputer służący do nauki. Pomysł na stworzenie taniego (35$) minikomputera, służącego za poligon testowy dla osób chcących nauczyć się podstaw administracji Linuxem oraz podstaw programowania, powstał jako odpowiedź na niski poziom wiedzy studentów rozpoczynających kształcenie na kierunkach informatycznych brytyjskich uczelni. Tak, na pomysł zaprojektowania i uruchomienia produkcji RPi wpadli wykładowcy uniwersyteccy!

Twórcy platformy, którzy w celu zorganizowania produkcji i promocji urządzanie założyli The Raspberry Pi Foundation, zdecydowanie nie spodziewali się tak ogromnej popularności ich tworu. W początkach sprzedaży sklepy na pniu sprzedawały każdą partię towaru, jaka docierała do nich z chińskiej fabryki (jeden z celów przyświecających tworzeniu platformy był jak najniższa cena rynkowa).

Skąd ta niebywała i nagła popularność? Powodów jest kilka, ale głównym z nich jest to, że RPi ma w zasadzie tylko dwie wady – nie jest demonem wydajności i nie ma wbudowanego modułu wifi (b/g/n). Cała reszta jego cech to zdecydowane zalety.

Po kolei. Mamy tu sprzęt wielkości mydelniczki, zdolny bezproblemowo dekodować (sprzętowo) obraz i dźwięk HD (H.264 1080p30), zasilany ładowarką telefoniczną bądź z portu USB (na przykład z aktywnego HUB-a USB – jak u mnie), zużywający podczas pracy jedyne 3,5W energii, posiadający dwa porty USB 2.0, HDMI out (z dźwiękiem), gniazdo słuchawkowe, wyjście composite video i kartę sieciową 10/100mbit. Do tego czytnik kart SDHC (do 32GB, Class 4 i Class 10), które to karty służą za „dysk twardy” Maliny. To na nich umieszcza się odpowiednio spreparowane pod architekturę ARM wersje Linuxa (główną dystrybucją jest Debian).

Na domiar zł… dobrego, Pi posiada także pełne złącze GPIO, co pozwala podłączyć do niego płytkę drukowaną i tworzyć własne, niskonapięciowe obwody elektroniczne. Samo Pi to więc genialna baza pod naukę elektroniki, administracji usługami sieciowymi i wiele więcej. Z racji sprzętowego dekodowania H.264 Malina idealnie sprawdza się jako Media Center (obsługa DLNA). Istnieją specjalne wersje XBMC i OpenElec, dedykowane właśnie dla Pi. Zostaje dokupić kartę wifi na USB oraz bezprzewodową klawiaturę z nadajnikiem bluetooth (albo użyć androidowego tabletu/telefonu w charakterze pilota, działającego poprzez wifi) i cieszyć się pełnowymiarowym media center.

Największą barierą uniemożliwiającą robienie na Pi „wszystkiego, co się zapragnie” jest wydajność platformy. Wystarczy napisać, że goły OS z Apachem 2, MySQL, PHP5 i postawionych na nim WordPressem skutecznie odstrasza czasami ładowania stron (najlepiej spisuje się nginx bądź, używany właśnie przeze mnie Pancakehttp). Tyle tylko, że Raspberry Pi nigdy nie miało być serwerem produkcyjnym, a jedynie tanim i niespecjalnie wydajnym komputerem, który ma służyć do nauki.

W moim przypadku Pi spełnia rolę serwera DLNA (media center), serwera www (pancakehttp + php5 + mysql), serwera ftp (proftpd), serwera samba (udziały sieciowe), klienta torrenta oraz serwera VNC. I z tych zadań wywiązuje się naprawdę OK!

Creative Tactic3D Sigma – recenzja

Every video game enthusiast will tell you that in order to attain complete game immersion, having a decent headset is essential. Take FPSs for instance: knowing exactly where a particular sound is coming from, and it’s exact distance often means the difference between either blowing somebody’s brains out, or having your own splattered all over a concrete wall. In the same vein, having a reliable, adjustable, integrated microphone in order to communicate with your team is a must these days.

The above reasons are only two of many, behind my decision to finally get a headset. I was able to compare it with some other headsets I was using over the last year or so, mostly at the office for voice comms on Skype/TS and also for some occasional gaming. The reason why I chose the Tactic3D Sigma by Creative is that it looked okay on paper (technical specs) and received pretty positive notes from computer hardware sites that tested and reviewed it.

Here are some of the tech specs:

The additional pro features for me were:

  • The fact that you can plug the headset in using either two standard mini-jacks (for speakers and microphone) or using a USB connector delivered with the product, which enables you to use advanced sound effects provided by THX, (more on that later)
  • It features a detachable an flexible microphone with noise cancellation condenser
  • The cable has an integrated volume and mute control

I was especially looking forward to the USB connectivity since my PC rig is connected to a stereo amplifier and I wasn’t looking forward to messing around with the cables any more than I had to. All I wanted was to be able to plug it in and play. This is where the USB connector/adapter comes in really handy and enables you to connect the headset to the PC digitally via USB (the headset is also Mac ready). This is one of the main features most heavily marketed by Creative for their latest line of gaming headphones. THX TruStudio Pro Dual Mode™ – as it’s called – does not only make it possible to use USB connection but also comes with a set of interesting sound tools branded by the THX. The additional downloadable application (being part of the driver package you also have to download off Creative website) let’s you customize your audio experience with a set of advanced sound tools. You get an equalizer, crystalizer, bass and surround boost and a few other functions Creative and THX boast about in their website and marketing materials. You can choose some pre-configured settings or create your own profiles for all those different games and other activities you will be using the headset for.

Some of the THX-provided tools are pretty convenient (like the equalizer, or the Surround effect in THX TruStudio Pro that I tend to use while playing – which has had quite a positive effect!), but I have to stres it that some of them are not really doing their job, like the totally useless Voice FX function – letting you change the pitch of your voice in real time – which could as well not have been included in the package (unless you are 10 and love useless gadgets like this one…).

From a more practical angle, the Tactic3D Sigma headset is a pretty very well crafted piece of gaming equipment in a really affordable price (~50EUR). It has 50mm neodymium drivers that deliver pretty datailed (for a gaming headset, of course), juicy and powerful sound. The handband core is made of steel (not plastic) and ensures higher durability and fitting precision while the detachable microphone is attached to an end of a flexible cord allowing you to adjust its position near your mouth. And the accompanying software is something that you generally want to use and adjust the way the headphones sound to your liking. It is also pretty comfortable and separates you from the external sound sources just the right way.

The only cons I can point out are really marginal. The sponge tip on the mic tends to fall off every 15 seconds (I eventually took it off completely). The VoiceFX module of THX TruStudio Pro is somewhat useless and does not have a practical application, as least not for gaming, and this is a gaming headset right? Fans of low frequencies and powerful bass could also complain about the lack of a real bass „kick” here, but let’s not forget we are talking about a gaming headset here, balanced for playing game sounds and broadcasting our voice to other people. This is – by all and any means – not a regular headphone set designed for listening to music or for being used by DJ mixing music and cannot be viewed like one.

All things considered, the Tactic3D Sigma headset is a nice piece of equipment well worth the money, and I can recommend it to anyone who expects good quality and does not want or have to reach for the high-end gaming gear. This is just what a gamer should have, or even a bit more than something we could call standard gear quality.

[easyreview title=”REVIEW SCORE” cat1title=”Material quality” cat1detail=”Durable plastic, steel headband core, 2m long ribbon cable that tends to twist on occasions.” cat1rating=”7.5″ cat2title=”Sound quality” cat2detail=”Just where it should be for a gaming headset; Solid, good standard with good sound positioning in 3D.” cat2rating=”7.5″ cat3title=”Ease of use” cat3detail=”Comfortable, not too heavy, connectable via USB and mini-jacks.” cat3rating=”8″ cat4title=”Quality vs Price” cat4detail=”Very well worth money spent on them. (50EUR or even less)” cat4rating=”9″ summary=”Seriously good choice for those who don’t need high-end or can’t afford it.”]

Project CARS – crowd funding in motion

The below preview-ish text was written by me approx 8-9 months ago and was published at XP4t.com. I decided to add it here, too. Some small parts of it might be inaccurate due to the ongoin development process but the info the article contains is largely correct and gives you a good idea of what pCARS is and what to expect of it.

Have you already heard about crowd funding? I am sure you have. For example, Kickstarter is just one of a bunch of money-raising projects allowing independent creators (private persons and companies alike) to acquire financing for their creative projects. They can then award every single one of those tiny investors with some project benefits. One of the projects that sought crowd funding is a yet-to-be-released (on PC, X360, PS3 and WiiU) racing game named Project CARS, developed and co-financed by Slightly Mad (SM) – the studio behind EA’s Need for Speed: Shift and Shift 2 racing games.

With EA having turned their ship back to a more secure destination than a realism-driven racing game, Slightly Mad studios were left in the middle of nowhere. But they weren’t ready to call it quits. They had a brilliant idea, ambition and the skills needed to pull off a really well-creafted racing game that could potentially compete with iRacing for the attention of realism-crazy gamers. All that Slightly Mad needed was enough money to make it happen. Instead of looking for a new publisher for their game, they decided to ask gamers to help them both finance, invent and control the development of their upcoming title.

Slightly Mad started the World of Mass Development portal which acts as a place for devlopers like they are, seeking not only funding, but also new ideas and development control from the people who decided to donate money to their cause. This gives all donators a unique possibility not only to track the development process, but to also get their hands dirty by getting directly involved in the development process.

Thus, Project CARS developers prepared a pretty long list of ranks, tools (project permissions) and perks that are awarded to everyone who invested in the game, depending on the sum of money each individual or company donated. The idea is simple and fair – the more money you invest, the bigger your permissions are. For my 25€ spent on the project, I was given permission to create new threads and post in existing ones. In the dev forums it entitled me to download weekly game builds and to read minutes from the development teams meetings. I also secured myself a 25€ rebate on the product (when it is released), access to exclusive car(s) and one of the in-game opponents will be named after me. This is, by my book, a fantastic deal considering the fact I can comment on and start new development-related threads (which I am planning to finally start doing early next week) and will sort of get my money back when they release the final product for 25€ less than its retail price. Don’t you think?

The game itself has now been in development for approximately a year and is being more and more polished almost every day, with full builds being put together at least twice a week now. There is alot going on developers’ wise and changes for the better can be seen every week. Many fixes have been introduced over the last three months (since I joined the cause) eg. overall game stability and performance which is now really good, alot better compared to what it was three months ago.

Slightly Mad have acquired licenses from several authentic car manufacturers that are dear to the heart of every racing freak on the planet. This is however no Gran Turismo, Forza Motorsport or Need for Speed. You won’t find supercars and other (still pretty mainstream) road cars such as the Ferrari FXX or the Porsche 911 in Project CARS. But in turn, you’ll get to sit behind the wheel of race track legends from Caterham, Pagani, BAC or Jaguar – not only from recent years, but also from the golden era of motorsport. Quite recently, SM have also signed a licensing deal with Ford and the game will further benefit from the addition of eleven iconic Ford vehicles, such as the 1980 Capri and the 2012 Focus ST.

Realism-wise, Project CARS is way more mature than any of the Need for Speeds’ or Dirt titles, but also surpasses Live for Speed and probably rFactor, too, in that field. The feeling of racing a really fast car (especially an open wheel one, which there are plenty of in the game!) is simply breathtaking. Mixed class races are really fun to take part in – something you can’t find in many racing games!

This all works towards making Project CARS a really great and very popular racer and even though many features of the final product are not even ready for testing yet, I’m still very looking forward to laying my hands on the final product.

And if that wasn’t enough, we are presenting you with a list of all the major features planned, as well as a 6 minute long video with yours truly, humbly racing a Jaguar JP-LM on the Belgian Forest track (Spa Francorchamps), using a cabled X360 game controller. Enjoy, and see you on the track!

  • FRANCHISE MODE allows you to carve out a personalized career starting in the karting world and then progresses on to whichever motorsport specialization you prefer including Rally, Touring Cars, Open-Wheel, GT, Le Mans, and many more!
  • Play CO-OP with a friend as Driver/Co-Driver
  • FULL TEAM MANAGEMENT… Have a large number of friends? Create, manage, and compete together!
  • Experience the excitement of PIT STOPS like you’ve never seen before!
  • Revolutionary PIT-2-CAR RADIO gives you the strategic advantage
  • DYNAMIC Time Of Day & Localized Weather make every race unique and challenging
  • 10+ GAME MODES covering every form of motorsport
  • CLOUD-BASED SOCIAL NETWORK allows you to connect with friends, compare times & scores, compete and challenge each other, and share content
  • USER-GENERATED CONTENT – Create your own liveries, decals, tuning setups, and even events! Then share them with the world – either for free, in-game credits or even real money!
  • PUSHING TO THE LIMITS – Advanced physics, lighting, and AI

The Incredible Adventures of Van Helsing

Chyba wszyscy pamiętamy film Van Helsing z Wolver… Hugh Jackmanem oraz uroczą Kate Beckinsale, traktujący o łowcy potworów maści wszelakiej (głównie wilkołaków i im podobnych). Część z nas zapewne kojarzy też serię komiksów z imć Van Helsingiem w roli głównej. Węgierskie studio Neocore, mające dotąd doświadczenie głównie w tworzeniu RTS-ów o orientalnym sznycie, postanowiło przenieść postać Van Helsinga z filmu i komiksów na ekrany komputerów i zawrzeć świat VH w niczym innym jak dynamicznej grze action RPG. Hack’n’slash to zdecydowanie odpowiednia konwencja dla opowiedzenia przygód Van Helsinga. No, w zasadzie przygód jego syna, bo de facto ówże pierworodny, a nie jego legendarny ojciec, jest bohaterem gry. To jednak żadna strata, bo naprawdę niedaleko pada jabłko od jabłoni. Młody pan Helsing to wykapany tatuś. Pewny swego, momentami wręcz butny, z lubością stawia czoła najpaskudniejszym poczwarom, jakie czarna magia i pokrętne ludzkie umysły są w stanie przywołać z siedmiu piekieł na ten świat.

W dzisiejszych czasach, jeśli chcemy stworzyć bardzo dobrą grę, mamy dwa główne wyjścia. Nasza gra musi być albo faktycznie czymś zupełnie nowym, świeżym i prekursorskim, albo zaczerpnąć z flagowych tytułów gatunku to, co w nich najlepsze, i – perfekcyjnie, z odpowiednim wyważeniem poszczególnych elementów – zaadaptować na własne potrzeby. Nie oszukujmy się jednak – stworzenie w 2013 roku całkowicie nowatorskiej gry w ramach jednego czy też miksu kilku gatunków to rzecz prawie niemożliwa. Developerom, szczególnie tym mniej zasobnym w fundusze i nie mającym wsparcia wielkiego wydawcy, pozostaje więc analizowanie mocnych i słabych stron gier konkurencji, a następnie umiejętne połączenie atutów tamtych tytułów oraz wystrzeganie się błędów, które ktoś już popełnił.

Z takiego właśnie założenia wyszli designerzy i producenci VH (zgrabniejszy to skrót niż przydługaśne TIAoVH) i moim zdaniem świetnie wywiązali się z zadania, jakie przed sobą postawili. Kolejne screenshoty i raporty publikowane w toku developmentu na oficjalnej stronie społecznościowej gry na Facebooku tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że szykuje się fajny indyk, który może nieco nawywijać w gatunku. I nie przeliczyłem się. Mamy więc bardzo klimatyczną oprawę wizualną na wzór Diablo III, bardzo swojski – dla mieszkańców środkowej Europy – setting tematyczny (lokacje i wrogowie podobni do potworów z naszego kręgu kulturowego, jak w Wiedźminie), pokaźną porcję humoru i wartką akcję rodem poniekąd z Torchlighta II. A co najważniejsze, gra oferuje atrakcyjny, dostatecznie rozbudowany, a jednocześnie niezbyt rozbuchany i łatwy do ogarnięcia zestaw atrybutów postaci (co niestety jest mankamentem takiego Path of Exile), drzewek umiejętności i perków.

Fabuła osadzona została w świecie stylizowanym na Europę znaną z XIX wieku, ze szczyptą gotyku i klimatycznym, mrocznym wyglądem świata (świetne dynamiczne cienie!). Mamy tu wioski pełniące rolę hubów dla graczy, nawiedzone przez potwory moczary, jaskinie i multum innych lokacji po brzegi wypełnionych monstrami. Wizualnie tytuł bardzo przypomina mocno podrasowaną i uwspółcześnioną wersję Titan Quest, ze sporą ilością wszechobecnej poświaty i superciekawie wyglądającymi lokacjami. Modele postaci są co prawda najwyżej dobre, ale otoczenie, a szczególnie jego elementy w dalszym planie, wygląda cudownie. Najlepiej widać to w podziemnych lokacjach jak kopalnie, gdzie na pierwszym planie w najlepsze trwa rozpierducha, a w tle niestrudzenie pracują górnicze maszyny, dudnią rurociągi i skrzypią elementy konstrukcji. Wygląda to naprawdę świetnie i dodaje grze uroku, dynamiki i klimatu.

Sednem gry nie jest jednakże wpatrywanie się w tło, a szlachtowanie wszelkiej maści mniej lub bardziej ohydnych monstrów. Tutaj z pomocą przybywają wspomniane już atrybuty, drzewka umiejętności oraz perki. Pierwsze rozwijamy przy awansie na kolejny level, inwestując punkty pomiędzy siłę, zręczność, siłę woli i szczęście (sprzyjające ponoć lepszym). W VH niestety nie ma podziału na klasy, co jest wynikiem tego, iż wcielamy się przecież w z góry nakreślonego bohatera. Nie jest on jednak tak do końca i w stu procentach zdefiniowany w każdym detalu. Mamy więc całkiem OK rozmiarów pole do popisu i możemy koksać swojego Van Helsinga (ciągle piszę najpierw Van Halen, a potem kasuję i przeprawiam na Helsinga…) w kierunku melee DPS-a czy ranged DPS-a, dodatkowo oczywiście wspomagając się magią.

W dowolnym momencie możemy przejść z walki na dystans do prania się w zwarciu, i odwrotnie. Za skuteczność jednego i drugiego odpowiadają skille (pasywne i aktywne) z trzech drzewek umiejętności. Aktywne skille możemy łączyć w dodatkowe kombosy, które VH odpala po załadowaniu paska szału. Po przygotowaniu kombosa nasz następny atak (magiczny bądź konwencjonalny) będzie miał więcej powera, dojdzie efekt AoE etc. Generalnie warto pamiętać o kombosach, bo ich użycie wyraźnie pomaga w przetrwaniu.

Podobnie ma się sprawa z perkami. Te z kolei wpadają nam dość rzadko i nie są związane bezpośrednio z levelowaniem samej postaci, ale jej renomą. Każdy potwór odesłany do piachu (tudzież piekieł) daje nam punkty sławy/renomy. Przy dingu na kolejny jej poziom dostajemy możliwość aktywacji jednego nowego perku. Te z kolei stopniowo odblokowujemy, a pozwalają nam zadać 10% więcej obrażeń na maksymalnym dystansie, zwiększają ilość punktów zręczności o 5% czy też pozwalają lepiej współpracować z naszą towarzyszką.

Tak jest, z towarzyszką! Van Helsingowi juniorowi od początku partneruje sympatyczna i równie ambitna co on Lady Katarina – zjawa zamieszana w aferę w grze i walcząca po naszej stronie. To jednak nie jakiś NPC, ale najprawdziwszy członek zespołu. Katarina także awansuje na kolejne poziomy, rozwija swoje atrybuty (cztery wspomniane, o pompowaniu biustu nic mi nie wiadomo, zresztą Katarina to przecież zjawa), rozwija istniejące i zyskuje nowe umiejętności. I najlepsze w tym jest to, że tak jak w przypadku postaci Van Helsinga, to my decydujemy czego nowego nauczy się towarzyszka głównego bohatera.

Mógłbym jeszcze tak długo – o budowaniu i wzmacnianiu kryjówki, szykowaniu ruchu oporu, instalowaniu pułapek, „refordżingu” przedmiotów, świetnych walk z bossami i przynajmniej dziesiątce innych ciekawych „ficzerów” jak chociażby tryb co-op przez internet dla nawet 4 graczy (w tym zamknięty, gdzie postacie trzymane na serwerach gry, co utrudnia albo nawet uniemożliwia cheatowanie). Tylko po co zdradzać wszystko (a i tak chyba chlapnąłem już naprawdę dużo)? Gra w promocji kosztuje wszakże całe 9,89 ojro, a od 30 maja dostępna będzie za 10,99. Jedenaście ojrasów za dobrze przemyślaną, wykonaną ze smakiem (tak szczerze i od serca) siekaninę z elementami RPG to naprawdę super cena (tak jak to było z Torchem 2). W tej cenie jest to gra warta każdej monety, jaką na nią wydamy!

[easyreview title=”The Incredible Adventures of Van Helsing” cat1title=”Grafika” cat1rating=”8.5/10″ cat1detail=”Pieczołowicie wykonana, ze smakiem, klimatem i stylem” cat2title=”Dźwięk” cat2rating=”7.5/10″ cat2detail=”Na ponadstandardowo przyzwoitym poziomie (nie tylko jak na indyka)” cat3title=”Grywalność” cat3rating=”9/10″ cat3detail=”Gwarantuje świetną zabawę dla wszystkich fanów diablopodobnych” cat4title=”Opłacalność” cat4rating=”9/10″ cat4detail=”Niewiele ponad cztery dyszki za tak udaną grę to świetna oferta”]

Strona 4 z 7

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén

Odwiedź NHL.com.plNHL.com.pl
+