Od przynajmniej dwóch lat powtarzam i udowadniałem znajomym, że skandynawskie kino kryminalne jest kopalnią ciekawych historii i stanowi świetną odskocznię od hollywoodzkiej, kręconej w setki filmów rocznie popeliny. Nie znajdziemy tu co prawda porywających efektów specjalnych, słonecznych plaż i narożnych ładłodajni z burgasami, znanych z wielkich amerykańskich miast. Zamiast tego jednakże niemalże na pewno otrzymamy wciągający scenariusz, ciekawe postaci i dużą dozę nieźle budowanego napięcia. Zabójcy bażantów Mikkela Nørgaarda to świetny dowód na prawdziwość moich słów.
Kategoria: Film/Serial
Sprawa jest zaiste prosta: amerykańskie seriale – choć niezmiennie popularne i bijące rekordy popularności – są dla mnie niestety coraz częściej płytkie, sztampowe i powtarzalne. Rzadko która z ostatnich produkcji amerykańskich stacji telewizyjnych naprawdę skupiła moją uwagę i sprawiła, że nerwowo wyczekiwałem kolejnego odcinka. Homeland, Breaking Bad, House of Cards czy Game of Thrones to – biorąc pod uwagę ilość produkowanych w USA seriali – jedynie wyjątki potwierdzające regułę. Jeśli jeszcze brać pod uwagę budżety, jakimi dysponują stacje wykładające kasę na te produkcje, jest w ogóle nieciekawie.