W ogromnym uproszczeniu Raspberry Pi (RPi) to minikomputer wielkości karty kredytowej. No, może mydelniczki, bo ma niecałe 2cm wysokości. Za CPU służy procesor ARMv11 700MHz,urządzenie ma 512MB RAM i kartę graficzną ze sprzętowym dekodowaniem H.264 1080p30. Praktyczna wydajność procesora oceniana jest na poziomie starego dobrego Pentium II 300MHz. To prawie nic, zgoda, ale urządzenie nie ma służyć za wydajny domowy serwer.Raspberry Pi powstało w Raspberry Pi Foundation jako minikomputer służący do nauki. Pomysł na stworzenie taniego (35$) minikomputera, służącego za poligon testowy dla osób chcących nauczyć się podstaw administracji Linuxem oraz podstaw programowania, powstał jako odpowiedź na niski poziom wiedzy studentów rozpoczynających kształcenie na kierunkach informatycznych brytyjskich uczelni. Tak, na pomysł zaprojektowania i uruchomienia produkcji RPi wpadli wykładowcy uniwersyteccy!

Twórcy platformy, którzy w celu zorganizowania produkcji i promocji urządzanie założyli The Raspberry Pi Foundation, zdecydowanie nie spodziewali się tak ogromnej popularności ich tworu. W początkach sprzedaży sklepy na pniu sprzedawały każdą partię towaru, jaka docierała do nich z chińskiej fabryki (jeden z celów przyświecających tworzeniu platformy był jak najniższa cena rynkowa).

Skąd ta niebywała i nagła popularność? Powodów jest kilka, ale głównym z nich jest to, że RPi ma w zasadzie tylko dwie wady – nie jest demonem wydajności i nie ma wbudowanego modułu wifi (b/g/n). Cała reszta jego cech to zdecydowane zalety.

Po kolei. Mamy tu sprzęt wielkości mydelniczki, zdolny bezproblemowo dekodować (sprzętowo) obraz i dźwięk HD (H.264 1080p30), zasilany ładowarką telefoniczną bądź z portu USB (na przykład z aktywnego HUB-a USB – jak u mnie), zużywający podczas pracy jedyne 3,5W energii, posiadający dwa porty USB 2.0, HDMI out (z dźwiękiem), gniazdo słuchawkowe, wyjście composite video i kartę sieciową 10/100mbit. Do tego czytnik kart SDHC (do 32GB, Class 4 i Class 10), które to karty służą za „dysk twardy” Maliny. To na nich umieszcza się odpowiednio spreparowane pod architekturę ARM wersje Linuxa (główną dystrybucją jest Debian).

Na domiar zł… dobrego, Pi posiada także pełne złącze GPIO, co pozwala podłączyć do niego płytkę drukowaną i tworzyć własne, niskonapięciowe obwody elektroniczne. Samo Pi to więc genialna baza pod naukę elektroniki, administracji usługami sieciowymi i wiele więcej. Z racji sprzętowego dekodowania H.264 Malina idealnie sprawdza się jako Media Center (obsługa DLNA). Istnieją specjalne wersje XBMC i OpenElec, dedykowane właśnie dla Pi. Zostaje dokupić kartę wifi na USB oraz bezprzewodową klawiaturę z nadajnikiem bluetooth (albo użyć androidowego tabletu/telefonu w charakterze pilota, działającego poprzez wifi) i cieszyć się pełnowymiarowym media center.

Największą barierą uniemożliwiającą robienie na Pi „wszystkiego, co się zapragnie” jest wydajność platformy. Wystarczy napisać, że goły OS z Apachem 2, MySQL, PHP5 i postawionych na nim WordPressem skutecznie odstrasza czasami ładowania stron (najlepiej spisuje się nginx bądź, używany właśnie przeze mnie Pancakehttp). Tyle tylko, że Raspberry Pi nigdy nie miało być serwerem produkcyjnym, a jedynie tanim i niespecjalnie wydajnym komputerem, który ma służyć do nauki.

W moim przypadku Pi spełnia rolę serwera DLNA (media center), serwera www (pancakehttp + php5 + mysql), serwera ftp (proftpd), serwera samba (udziały sieciowe), klienta torrenta oraz serwera VNC. I z tych zadań wywiązuje się naprawdę OK!

Komentarze