Jeszcze nigdy nie przyrządzałem królika. Na żaden ze sposobów (a jest ich wiele). Do przedwczoraj, kiedy to teściowa triumfalnie ogłosiła, że kupiła mi królika i mam go sobie przygotować. Szybka lustracja internetu pokazała, że podstawowa forma podania królika to upieczenie gagatka z jarzynami (marchewką i zielonym groszkiem). Jako że plan na surówkę był już z dawna ustalony, a od miesiąca jestem na diecie, królika skazałem na upieczenie saute w samych tylko w przyprawach. Zero sosów, jarzynek etc. Wyszło całkiem smacznie, a upieczony królik… smakował jak kurczak.
Autor: Alan Strona 2 z 7
Przy urlopowej wizycie w Biedrze w oczy wpadł mi filet z łososia norweskiego. Niewiele myśląc, zakupiłem ładnie prezentujący się rybi surowiec. Kilka minut później, dzięki zdobyczy technologicznej o nazwie 3G, miałem już wybrany przepis. Padło łososia pieczonego na warzywnej pierzynce. Przepis i kilka słów własnego komentarza zamieszczam poniżej, życząc wszystkim smacznego.
Sprawa jest zaiste prosta: amerykańskie seriale – choć niezmiennie popularne i bijące rekordy popularności – są dla mnie niestety coraz częściej płytkie, sztampowe i powtarzalne. Rzadko która z ostatnich produkcji amerykańskich stacji telewizyjnych naprawdę skupiła moją uwagę i sprawiła, że nerwowo wyczekiwałem kolejnego odcinka. Homeland, Breaking Bad, House of Cards czy Game of Thrones to – biorąc pod uwagę ilość produkowanych w USA seriali – jedynie wyjątki potwierdzające regułę. Jeśli jeszcze brać pod uwagę budżety, jakimi dysponują stacje wykładające kasę na te produkcje, jest w ogóle nieciekawie.
Nie będę szedł w zaparte i udawał, że jest inaczej niż świadczą o tym fakty. Jestem statsiarzem. Statsiarzem nie jeśli chodzi o ilość zdobytych „calaków”, platyn czy acziwków, ale statsiarzem jeśli chodzi o liczbę posiadanych gier w kolekcji. Jej obecny stan to świeżo przekroczony pułap 400 tytułów. I wiecie co? Już któryś raz uderzyło mnie, że ilość absolutnie nie przechodzi w jakość. Nie będę też udawał, że ojcu dwójki małych dzieci nie brakuje czasu, by móc bez przeszkód ogrywać wszystkie tytuły, jakie co pewien czas lądują na jego cyfrowej półce…
Pierwszy miecz jest stalowy. Stal syderytowa, ruda pochodząca z meteorytu. Kuta w Mahakamie, w krasnoludzkich hamerniach. Długość całkowita czterdzieści i pół cala, sama głownia długa dwadzieścia siedem i ćwierć. Wspaniałe wyważenie, waga głowni precyzyjnie równa wadze rękojeści, waga całej broni z pewnością poniżej czterdziestu uncji. Wykonanie rękojeści i jelca proste, ale eleganckie.
I drugi miecz, podobnej długości i wagi, srebrny. Częściowo, oczywiście. Stalowy trzpień okuty srebrem, także ostrza są stalowe, czyste srebro jest za miękkie, by dobrze je naostrzyć. Na jelcu i całej długości klingi znaki runiczne i glify, uznane przez moich rzeczoznawców za niemożliwe do odczytania, ale niewątpliwie magiczne.